Siła dialektyki - o Rzezi i The Sunset Limited
W minionym roku dwie głośne sztuki zaadaptowano na potrzeby filmu. Jako pierwsza (w lutym) ukazała się ekranizacja The Sunset Limited Cormaca McCarthy’ego, którą wyreżyserował Tommy Lee Jones, a wyprodukowała stacja HBO. Później (we wrześniu) zadebiutowała w zachodnich kinach Rzeź Romana Polańskiego, bywalcom teatrów znana bardziej jako Bóg mordu (pierwowzór autorstwa Yasminy Rezy). Tematycznie to dzieła odrębne, chociaż pod wieloma względami próbują zabrać głos w debacie nad ludzką kondycją. Podobieństwa stają się widoczne dopiero wtedy, gdy przyjrzymy się konwencji, w której zostały napisane i nakręcone, poza tym czerpią garściami z dialektyki. Ścieranie się przeciwieństw, próby dojścia do prawdy – to właśnie w tych sztukach/filmach najciekawsze.
Historie zaczynają się od trzęsienia ziemi, chociaż siłę wstrząsów mają odmienną. W The Sunset Limited Black (Samuel L. Jackson) ratuje profesora White’a (Tommy Lee Jonse) przed samobójstwem. W Rzezi natomiast dochodzi do bójki między nastolatkami. Niniejsze sytuacje przyczyniają się do konfrontacji: Black później zatrzymuje White’a w swoim mieszkaniu, a rodzice wyrostków – Nancy Cowan (Kate Winslet) i Alan Cowan (Christoph Waltz) oraz Penelope Longstreet (Jodie Foster) i Michael Longstreet (John C. Reilly) – spotykają się w apartamencie poszkodowanego chłopca. W przypadku adaptacji sztuki McCarthy’ego od początku wiadomo, że kaliber dialogów będzie duży – już pierwsze zdania uświadamiają widza, że Black i White mają przed sobą bardzo trudną dysputę, związaną z tak podstawowymi wartościami jak wiara bądź prawo do decydowania o życiu/śmierci. Z kolei Rzeź, po naświetleniu banalnego (choć nie dla Penelopy Longstreet) powodu zgromadzenia, usypia czujność odbiorcy, pozwala nawet na odrobinę śmiechu z oficjalności bohaterów, ich typowego dla klasy średniej ułożenia.
The Sunset Limited nie zwalnia nawet na chwilę. Tytuł, zaczerpnięty od nazwy pociągu, sugeruje przecież, że obraz pędzić musi od zdania do zdania, od opowieści do opowieści i od konfrontacji do konfrontacji. Czasami pojawia się coś na kształt stacji, kolejowego odpowiednika ciszy przed burzą, kiedy to bohaterowie piją kawę, jedzą lub wtrącają zabawną dygresję. Nie ma w dialogach niepotrzebności – wszystko jest wyważone, na swoim miejscu, aby precyzyjnie widza zranić, żeby później w powstałe nacięcia, kaniony porozrywanego serca, wciskać jeszcze palce, dłonie całe i drążyć w poszukiwaniu włókien odpowiedzialnych za emocje i lęki, ścisnąć je, wyciągnąć, obnażyć, po czym zostawić w samotności. Wstające słońce, jego promienie przenikające przez smog i zabrudzoną szybę, tego bólu nie odganiają – dzięki nim wyraźniej dostrzegamy ogrom obrażeń, uświadomień, które sztuka/film ofiarowuje.
Duża w tym zasługa korzystania z bogactwa klasycznej dialektyki. White z Blackiem z wdziękiem stosują obydwie metody wypracowane przez Sokratesa, Platona i Arystotelesa. Mamy więc sceny elenktyczne i maieutyczne, a przejścia między nimi są bardzo płynne – w jednej chwili odbiorca staje się świadkiem festiwalu przenikliwych pytań (np. w dialogu o Biblii), aby kilkadziesiąt sekund później słuchać poglądowych historii, które próbują obalić, poprzez obnażenie konsekwencji sprzecznych z założeniem, pogląd oponenta (finał historii więziennej). Przy czym, co szczególnie interesujące, Black i White przez dwie trzecie obrazu spełniają te same funkcje – każdy z nich jest uczniem i nauczycielem. Jeśli spróbowalibyśmy na The Sunset Limited spojrzeć jeszcze przez pryzmat dialektyki heglowskiej, zobaczylibyśmy że nie odgrywa ona znaczącej roli. Już dobór bohaterów (profesor kontra eks-skazaniec) wyraźnie akcentuje niemożność zsyntezowania tezy z antytezą. Kolejne słowne utarczki tylko to potwierdzają, a finał stawia przysłowiową kropkę nad „i”.
Do Hegla bliżej jest Rzezi. W ogóle film Polańskiego, jak i sztuka Rezy, są mniej klasyczne w konstrukcji, fabularnie bardziej dążąc do entropii niż przewartościowania. Scena po scenie widać krystalizujące się tezy i antytezy, późniejszą ich syntezę, następowe powstanie antytezy do syntezy i rozpoczęcie wszystkiego od nowa. Zresztą tempo obrazów jest przez to odmienne: Rzeź wydaje się rwana, a przerwy między kolejnymi dialogami zbyt długie, chociaż nie można im zarzucić sztucznego wydłużania. Natomiast Polański i Reza, mocniej od Jonesa i McCarthy’ego, zaakcentowali wątki humorystyczne, co umożliwił przecież dosyć trywialny punkt wyjściowy (oraz większa ilość bohaterów, szczególnie obecność Michaela). W tym tkwi duża siła filmu/sztuki, dzięki temu rozpad konwenansów, póz ludzi społecznie dostosowanych, objawia się z większą mocą.
Poza dialektyką, The Sunset Limited i Rzeź spotykają się w dążeniu do crescendo. Oprócz silnym uniesieniom w finałach, raz na jakiś czas pojawiają się mniejsze, które po chwili wpadają w decrescendo, sygnalizujące zmianę tematu/sposobu prowadzenia dialogu. W ten sposób treść nabiera dynamizmu, a osadzenie akcji w mieszkaniu lub jego obrębie nie odbija się w widzu czkawką znużenia.
Jak już było wspomniane – Rzeź i The Sunset Limited to na wielu poziomach sztuki/filmy różne. Zmierzają do innych wniosków, coś zupełnie odrębnego chcą odbiorcom uświadomić, korzystają jednak z podobnych narzędzi, w zbliżonej konwencji są też napisane/nakręcone (nawet pomimo kontrastu w przepychu scenograficznym). Ich wspólną siłę stanowi dialektyka klasyczna z heglowską, crescenda, umiejscowienie akcji w ciasnych murach, zdumiewająca gra aktorska oraz mocne zakończenia. Finały co prawda dotyczą odmiennych aspektów ludzkiej egzystencji, ale połączone uświadamiają, że o kwestiach socjologicznych nie da się inaczej mówić jak poprzez rozpad, a narzędziem idealnym do poruszania tematów związanych z wiarą, jest jej przewartościowanie.
Gabriel Augustyn