• News
  • Biografia
  • Książki
  • Fragmenty
  • Recenzje
  • Artykuły
  • Sztuki i scenariusze
  • Filmy
  • Galeria
  • Audiobooki
  • Wywiady
  • Audycje
  • Cytaty

polska strona autora


  • Wydania zagraniczne
  • Ciekawostki
  • Prace
  • Soundtracki
  • DVD
  • Facebook
  • Linki
  • Forum
  • Księga gości
  • Redakcja
  • Kontakt
  • Konkursy
  • Archiwum newsów

Książki











licznik odwiedzin:
Liczniki
Cormac McCarthy - artykuł

To nie jest kraj dla starych ludzi; Droga

75-letni pisarz w ubiegłym roku dostał literackiego Pulitzera, a bracia Coen zekranizowali jego powieść. Słynny krytyk Harold Bloom uznał go za jednego z najlepszych autorów Ameryki, choć nie mógł znieść drastyczności jego książek

Kraj, do którego zaprasza Cormac McCarthy, nie jest krainą dla ludzi. Niezmierzone, zasypane popiołem pustynne połacie to ziemia jałowa, gdzie cień rzucają tylko nagie wulkaniczne skały. Monotonię krajobrazu zakłócają białe kości ludzi i zwierząt. Pojedyncze drzewa jak czarne szkielety przerażają: zwisają z nich spalone ciała, a pnie opasane są trupami małych dzieci. Z tą krainą śmierci spiskuje słońce, niosąc morderczy żar, który wszystko zamienia w popiół.

Ten znany z powieści McCarthy'ego krajobraz nie do końca jest tworem jego pisarskiej wyobraźni. To konkretne miejsce na ziemi, pogranicze amerykańsko-meksykańskie, gdzie toczy się akcja niemal wszystkich utworów McCarthy'ego powstałych od jego piątej, przełomowej powieści "Blood Meridian" (1985). Ze świadomości, że to nie jest fikcyjna sceneria dzieła literackiego, bierze się szczególna siła apokaliptycznych obrazów McCarthy'ego. To one nadają realność rozgrywającym się w tym pejzażu rytuałom zła.

Jagon wśród łowców skalpów

Powieść "Blood Meridian", czyli "Krwawy południk", tworzy znakomity kontekst dla późniejszych powieści McCarthy'ego. Opowiada historię 14-letniego chłopca, który trafia do gangu najemnych łowców skalpów. To kryminaliści i psychopaci, których wynajął meksykański gubernator, by wytrzebili panoszących się w okolicy Apaczów. Ofiarą najemników padają jednak wszyscy napotkani - także dzieci, starcy i kobiety, bez względu na kolor skóry. Trofeami są odcięte głowy, skalpy i uszy, z których najemnicy robią sobie makabryczne naszyjniki. Sami także są skalpowani, obdzierani ze skóry i pozbawiani głów. W ich wędrówce, którą znaczą bezmyślne gwałty i masakry, nie ma nic romantycznego: członków grupy nie wiąże żadna więź, a morderczy instynkt obracają równie często przeciw swoim towarzyszom.

Jest wśród nich postać szczególna, jedna z najbardziej pamiętnych kreacji literatury amerykańskiej, którą krytycy porównują z szekspirowskim Jagonem, z Faustem i kapitanem Ahabem z "Moby Dicka" Melville'a. To demoniczne uosobienie bezinteresownego zła, sędzia Holden, którego zepsucie ujawnia się między innymi w wykorzystywaniu i mordowaniu dzieci.

McCarthy czyni z niego postać o cechach nadludzkich: Holden jest potężnym albinosem, który oprócz pławienia się w zbrodniczych rytuałach popisuje się ogromną wiedzą z dziedziny geologii, archeologii, teologii, filozofii. Prowadzi szkicownik, w którym rysuje okazy lokalnej flory, skamieliny i kości. Włada wieloma językami, a jego słowa, którymi próbuje zdeprawować chłopca, są równie zabójcze co jego czyny: wojna jest naturalnym żywiołem człowieka, a zło - świętym rytuałem, który należy nieustannie powtarzać, bo jest na nie przyzwolenie Boga. Do tego Holden wydaje się nieśmiertelny: w ostatniej scenie powieści widzimy go nagiego, kiedy jako jedyny ocalały członek gangu tańczy w kalifornijskiej spelunce.

Rzeź Peckinpaha, wyobraźnia Boscha

"Blood Meridian" uznana została za jedną z najważniejszych powieści amerykańskich ostatniego ćwierćwiecza, obok "Umiłowanej" Toni Morrison i "Podziemi" De Lillo. Pisarz John Banville nie bez racji dostrzegł w niej powinowactwo z "Iliadą", "Piekłem" i "Moby Dickiem", a inni pisali o wyobraźni przywołującej na myśl wizje Sama Peckinpaha i Hieronima Boscha. Nagromadzenie scen gwałtu i przemocy wywołało niechęć niektórych czytelników, nawet Harold Bloom, który nadał powieści rangę arcydzieła, przyznał, że przy pierwszej lekturze nie mógł strawić tak drastycznych opisów. Ale zło, główny temat powieści McCarthy'ego, nie pojawia się w nich bez powodu.

Jest to zło tak bardzo suwerenne i wszechobecne, że zdaje się nie mieścić w żadnej wizji świata. Wykracza poza znane nam kategorie i pojęcia, umyka próbom zrozumienia. Sygnalizuje tym samym istnienie jakiegoś nieludzkiego porządku, którego jest emanacją. Wiedzie poza postrzegalny zmysłami świat ku okrutnej, bo mrocznej i pustej transcendencji. Przez zło McCarthy'ego zdaje się przemawiać to "inne" - nienazwane, ale dojmująco obecne, często w przewrotny sposób, jak na przykład w scenie, w której płonące na pustyni drzewo przywołuje obraz biblijnego gorejącego krzewu.

"Blood Meridian" nie jest czystą fikcją - McCarthy oparł się na historii gangu niejakiego Johna Glantona, który grasował w połowie XIX wieku na pograniczu amerykańsko-meksykańskim. Dotarł do wielu historycznych źródeł, przez co ta paraboliczna opowieść o istocie zła, w której krytycy dostrzegają wątki manichejskie i gnostyczne, jest także powieścią historyczną, rewizjonistycznym spojrzeniem na heroiczny okres historii Stanów Zjednoczonych, w którym amerykański ekspansjonizm zamieniał się w ideologię. Wtedy to zrodziła się filozofia "oczywistego przeznaczenia" - czyli przekonanie o misji cywilizacyjnej, jaką pod opieką opatrzności miało pełnić nowo powstałe państwo amerykańskie.

Kraj McCarthy'ego jawi się jednak nie jako pole, na którym ścierają się siły dobra i zła (tradycyjny motyw westernów), ale jako kosmiczny chaos, w którym barbarzyństwo nie różni się od cywilizacji, prawo od bezprawia, cnota od występku, a porządek od bezładu. To ziemia graniczna, którą przejęło we władanie absolutne zło.

Bracia Coen biorą się za archetypy

Wydane niedawno polskie przekłady dwu najnowszych powieści McCarthy'ego "To nie jest kraj dla starych ludzi" i "Droga" to zarówno kontynuacja tych wątków, jak i próba stworzenia nowej powieściowej poetyki. McCarthy pozbywa się w nich wyrafinowanego stylu "Blood Meridian", tendencji do metaforyzacji i poetyzowania.

Jego zdania są teraz lapidarnie krótkie, niemal sprawozdawcze, a jednak nadal słychać w nich biblijną stylizację i profetyczny ton. Sprawozdawczość bowiem nie unicestwia symboliki, przeciwnie - wydaje się, że krótkie zdania szczegółowo opisujące ładowanie pistoletu czy pakowanie walizki nabierają dzięki swojej skrótowości dodatkowego znaczenia.

Z jednej bowiem strony wyłania się z nich fatalistyczne poczucie, że wszystko tak dokładnie opisane musi prowadzić do znanego już komuś, a przez nas tylko przeczuwanego celu. Z drugiej - detaliczna drobiazgowość sprowadzona do beznamiętnego opisu zewnętrznych zachowań zdaje się domagać uzupełnienia, którego z jakichś powodów narrator nie może nam pokazać. Ta drobiazgowość sugeruje inny, wymykający się jej wymiar, do którego należy na przykład mentalność psychopatycznego zabójcy Chigurha. Trudno nie czytać tej postaci przez pryzmat sędziego Holdena.

Chigurh zabija w sposób bestialski, ale choć kibicujemy komuś innemu, czujemy, że morderstwa muszą nastąpić, są bowiem zadekretowane przez jakąś siłę nadrzędną. Zło należy do jakiegoś porządku, przerażającego, ale logicznego. Moss musi zginąć, gdyż splamił się złem, kradnąc walizkę i nie udzielając pomocy umierającemu Meksykaninowi. Szeryf, który uosabia prawo, nie staje do prawdziwej konfrontacji ze złem, a jego działanie ogranicza się najczęściej do komentarzy na temat upadku obyczajów, których nie sposób czytać bez ironii. Nie jest godnym przeciwnikiem mściciela, brak mu siły i przekonania.

O ile "Blood Meridian" zakorzeniał swoją wizję w historii, a także w biblijnej symbolice, o tyle zekranizowana przez braci Coenów powieść nawiązuje do schematów rodem z popularnych filmów i taniej, brukowej literatury. W obu przypadkach McCarthy zszywa swoje przypowieści z archetypicznych obrazów, którymi pomagamy sobie zrozumieć świat. Sęk w tym, że przywołane przez niego archetypy okazują bezsilność wobec niejednoznacznej moralnie rzeczywistości.

Miłość w czasach zagłady

Śledząc twórczość McCarthy'ego, można się było spodziewać, że prędzej czy później napisze on "Drogę" - powieść już jawnie alegoryczną. Apokaliptyczny obraz zła nie szuka tu pretekstu w nawiązaniu do znanej nam rzeczywistości, jest wytworem czystej wyobraźni rodem z koszmaru sennego, a jeśli ktoś mu patronuje, to już nie Faulkner, ale Beckett. Od "Blood Meridian" po swoje najnowsze powieści McCarthy pozostaje wierny tematowi drogi i wędrówki, nie znajdując lepszej metafory dla ludzkiego losu. Jego wydziedziczeni bohaterowie nie mają domu. Ustawicznie wędrują - z wyboru bądź z konieczności. Kraj, który przemierzają w "Drodze", to pejzaż po zagładzie nuklearnej, w wyniku której świat cofnął się do epoki barbarzyństwa, a ludzie stali się zwierzyną łowną.

W odróżnieniu jednak od "Blood Meridian" i "To nie jest kraj dla starych ludzi" powieść ta jest tyleż obrazem triumfu zła, co świadectwem nadziei. Im bardziej przerażający jest bowiem apokaliptyczny pejzaż, tym wyraźniejsza staje się więź łącząca ojca z synem. Dla mężczyzny istnieje jeden kategoryczny imperatyw nakazujący uczynić wszystko, żeby dziecko przeżyło.

Powieść nie kończy się krzepiącym rozwiązaniem, jednak wobec zła staje inna siła, dzięki której para ludzkich wraków nie zamieniła się w barbarzyńców. W przekonaniu wędrujących po spustoszonej krainie dziecka i ojca prosty podział na ludzi dobrych i złych do końca pozostaje prawomocny. Podział ten, który w "Blood Meridian" uległ zakwestionowaniu, tu przetrwał światowy kataklizm. Co więcej, wiara, że podział ten jest prawdziwy, każe ojcu i synowi mimo wszystko iść dalej.

Jerzy Jarniewicz

Źródło

 

 

Podziel się |

© Cormac McCarthy

info@cormacmccarthy.pl