• News
  • Biografia
  • Książki
  • Fragmenty
  • Recenzje
  • Artykuły
  • Sztuki i scenariusze
  • Filmy
  • Galeria
  • Audiobooki
  • Wywiady
  • Audycje
  • Cytaty

polska strona autora


  • Wydania zagraniczne
  • Ciekawostki
  • Prace
  • Soundtracki
  • DVD
  • Facebook
  • Linki
  • Forum
  • Księga gości
  • Redakcja
  • Kontakt
  • Konkursy
  • Archiwum newsów

Książki











licznik odwiedzin:
Liczniki
Cormac McCarthy - recenzje

Bo w nich jest ogień

Viggo Mortensen i Charlize Theron w rolach głównych. Od pierwszych kadrów porażający nastrój opuszczenia, smutku, beznadziei, dopełniany przez muzykę i genialną scenografię. Arcydzieło McCarthy’ego w filmowej pigułce w końcu dostępne na DVD.

Premiera nadeszła jednak bez szumnych zapowiedzi, reklam i większej kampanii promocyjnej. Można by nawet powiedzieć, że dystrybutor potraktował ten film jak niechciane dziecko – wypchnął czym prędzej z siebie, robiąc przy tym jak najmniej hałasu, po czym pozbył się w pierwszym lepszym zaułku, niezainteresowany dalszym losem pociechy. Sytuacja niezrozumiała, zarówno dla wielbicieli prozy amerykańskiego pisarza, jak i dla miłośników dobrego kina, którym soczysty trailer spędzał sen z powiek. Sprawa dziwna tym bardziej, że w mediach zachodnich Droga zebrała bardzo dobre recenzje, które systematycznie przeciekały do prasy polskiej i były zgodne co do kwestii, że jest to kino na najwyższym poziomie i świetna ekranizacja zarazem.

Klimat znany z książki uderza widza od pierwszych sekund. Po krótkim wprowadzeniu lądujemy w brudnym, szarym, zapylonym świecie, który nawiedził bliżej nieokreślony kataklizm. Widzimy ojca i syna, ich nędzę, zmarnowanie, zewnętrzne wycieńczenie. Jednocześnie rzuca się w oczy wyjątkowość tej dwójki – oto bowiem ludzie połączeni nierozerwalną więzią, stalową miłością rodzica do dziecka. Wydawałoby się, że wobec głodu i nieustannych lęków, takie uczucia nie mają racji bytu, ale jest wręcz przeciwnie – jawi się ono tym silniejsze, im okolica bardziej złowroga, a zapasów coraz mniej. Jest w nich coś, co stracili niemal wszyscy ludzie dookoła: wewnętrzny ogień dobroci, który pielęgnują i niosą przed siebie.

Teraźniejszość i przeszłość nie rozpieszczają głównych bohaterów. Z jednej strony towarzyszymy im w trudach codziennej wędrówki, a z drugiej obserwujemy, jak zmagają się z bolesnymi wspomnieniami. Szczególnie postać ojca silnie doświadcza tego dualizmu, ponieważ zdaje sobie sprawę z tego, co utracił. Doprowadza to do domniemania, że także przyszłość jawi się w kolorach szarości, co w dużej mierze potwierdzają wydarzenia na ekranie, które z minuty na minutę są coraz bardziej przytłaczające, dosadne, zabarwione brutalnością fizyczną i psychiczną. Pod tym względem ekranizacja Drogi to film doskonały – scenarzysta idealnie oddał tępo i esencję wydarzeń powieściowych.

W wykreowany świat pomaga zagłębić się nie tylko bezbłędnie dobrana ścieżka dźwiękowa, w dużej mierze skomponowana przez Nicka Cave’a, czy realistyczna scenografia (film w osiemdziesięciu procentach kręcono w plenerze, a większość ujęć CGI bazuje na prawdziwych fotografiach), ale przede wszystkim do bólu porażająca kreacja Viggo Mortensena. Z dodatków do Drogi można się dowiedzieć, że aktor głodował na potrzeby produkcji, sypiał pod gołym niebem i spędzał długie godziny na deszczu. Oddał się roli całkowicie, co widać w każdym kadrze, w każdej zagranej scenie. Dawno już nie uświadczyłem w kinie amerykańskim tak oszałamiającej kreacji człowieka cierpiącego, jednocześnie wypełnionego miłością i troską. Pozostali dorośli aktorzy spisali się niewiele gorzej, szczególnie fragment z Robertem Duvallem na długo zapada w pamięć.

Niestety niewiele dobrego można powiedzieć o Kodim Smitcie-McPhee, który nie udźwignął ciężaru roli. Starał się jak mógł, ale zbyt często wydawał się sztuczny, drewniano nijaki. Z tego powodu najważniejsza dla fabuły postać jawi się spłycona, zupełnie pusta w środku, a przecież nie tak to wygląda w pierwowzorze. Po filmowym synu niemal nie widać miłości do ojca, co ostatecznie potwierdzają końcowe sceny, gdzie wielką książkową rozpacz, zastąpiła delikatnie płaczliwa obojętność i tępa akceptacja. Ten mankament prowadzi do kolejnej wady adaptacji – spłycenia przesłania powieści McCarthy’ego. Motyw niesienia ognia, utrzymywania wewnętrznej dobroci, jest w niej wszechobecny, powtarzany praktycznie co scenę. Ekranizacja ograniczyła ten wątek do zaledwie dwóch porcji dialogowych, co sprawia, że widz może zapomnieć, o co w tej historii tak naprawdę chodzi i uznać podróż ojca z synem za bezsensowną.

Są to jedyne poważne zarzuty, jakie można kierować w stronę ekranizacji Drogi – pozostałe elementy, ze scenografią, aktorstwem Mortensena i muzyką na czele, wynoszą ten film naprawdę wysoko i pozostaje tylko przyklasnąć Johnowi Hillcoat’owi za zmysł reżyserski, brawurowe poprowadzenie produkcji, uchwycenie niemal wszystkich ważnych dla powieści elementów. Jest to faktycznie dzieło najwyższej próby, udana adaptacją jednej z najważniejszych powieści ostatnich lat. Pozycja obowiązkowa dla wielbicieli dobrego, inteligentnego kina, które podchodzi do tematu od zupełnie nowej strony, odrzucając efektowne sceny śmierci setek tysięcy ludzi na rzecz pokazania tego, co najważniejsze – potęgi uczuć, siły miłości.

Gabriel Augustyn

Podziel się |

© Cormac McCarthy

info@cormacmccarthy.pl