• News
  • Biografia
  • Książki
  • Fragmenty
  • Recenzje
  • Artykuły
  • Sztuki i scenariusze
  • Filmy
  • Galeria
  • Audiobooki
  • Wywiady
  • Audycje
  • Cytaty

polska strona autora


  • Wydania zagraniczne
  • Ciekawostki
  • Prace
  • Soundtracki
  • DVD
  • Facebook
  • Linki
  • Forum
  • Księga gości
  • Redakcja
  • Kontakt
  • Konkursy
  • Archiwum newsów

Książki











licznik odwiedzin:
Liczniki
Cormac McCarthy - recenzje

Poza czasem i przestrzenią

Druga chronologicznie powieść Cormaca McCarthy’ego przenosi czytelnika w świat niedawno utracony lecz już całkiem obcy – w opustoszałe lasy, na zapylone drogi, do pominiętych przez industrializacje miast, gdzie ludzie żyją z dnia na dzień, a natura ustanawia prawa ostateczne.

Gdzieś pośród tych terenów, zdawałoby się poza czasem i przestrzenią, siostra rodzi swemu bratu syna, którego ten postanawia porzucić na pewną śmierć, zasłaniając się kłamstwem o rzekomym zgonie z przyczyn naturalnych. Kobieta (odzyskawszy siły po trudach porodu) odkrywa pusty grób, po czym wyrusza w samotną podróż, aby odnaleźć chłopca.

Pierwsze, co uderza po rozpoczęciu lektury, to zupełne oderwanie postaci od rzeczywistości – Culla Holme (brat) oraz Rinthy Holme (siostra) żyją na obrzeżach, daleko poza społeczeństwem, skazani na siebie i na zawieszone między nimi uczucie (akceptowane przez kobietę, a negowane, sprowadzone do wstydliwego popędu przez mężczyznę). Wizyta obcego, nawet w pobliżu obskurnego domku, wzbudza lęk, niepewność, co uwidacznia się w pierwszej scenie z druciarzem. Wyalienowanie było już obecne w Strażniku sadu, Dziecięciu bożym i Trylogii Pogranicza, ale nie w takich ilościach. McCarthy zdaje się potęgować je ze strony na stronę, umieszczając bohaterów w coraz trudniejszych sytuacjach, do których nikt ani nic ich przygotować nie mogło. Jednocześnie szczególną uwagę poświęca przyrodzie, zmieniającym się porom dnia i nocy, które bardzo często współgrają z nadchodzącymi wydarzeniami, będąc niejako zapowiedzią tragedii, które dotkną rodzeństwo oraz okoliczne miasteczka.

Miejsca odwiedzane przez brata i siostrę jawią się odrobinę realniejsze od nich samych, choć i tutaj doszukać się można zniekształceń: mieszkańcy przypominają aktorów, którzy bez zaangażowania odgrywają swoje role, a gdy nadciąga zmierzch, idą do domu, ustępując miejsca pustce, bezwzględnej naturze (widać to doskonale w scenie, w której Culla po wykopaniu grobu wraca do sklepu po zapłatę). Spotykani na trasie ludzie przypominają przez to biblijnych proroków, z którymi rozmawia się o rzeczach prostych, ale z drugiej strony ich wypowiedzi pełne są dwuznaczności interpretacyjnej, typowego dla autora mistycyzmu (świetny epilog ze ślepcem!).

Jeden z najciekawszych elementów powieści to skrupulatne budowanie nastroju. Począwszy od pierwszej strony z każdym zdaniem wzmaga się niepewność, a kolejne wzmianki o trzech mrocznych postaciach, przemierzających górzyste tereny w ślad za rodzeństwem, potęgują lęk, krystalizują na czole krople potu, a palce przyprawiają o delikatne drżenie. Crescendo tych uczuć pojawia się w trakcie spodziewanych konfrontacji, które można określić nie tylko mianem najbardziej przerażających u McCarthy’ego, ale i w historii literatury w ogóle. Gwarantuję, że nie da się tych scen, tych obrazów przenikających do szpiku kości, wymazać z głowy – zbyt misterne są.

Co ciekawe, McCarthy opowiada historię różnymi środkami wyrazu – brutalne sceny, plastyczne opisy przyrody, to zaledwie jedna strona medalu. Z drugiej mamy znamiona specyficznego poczucia humoru, które uwidacznia się, gdy Culla poszukuje pracy, w rozmowach prowadzonych przez Rinthy oraz w kilku innych fragmentach, kiedy to śmiech spontanicznie wydobywa się z krtani (szczególne brawa za scenę ze świniami!). Wisienkę na torcie różnorodności stanowi jak zawsze wysublimowany język, skorelowanie wydarzeń ze zmieniającymi się porami roku oraz bolesna tęsknota za prostym życiem w zgodzie z naturą, co autor podkreśla kilkukrotnie.

Wobec tego W ciemność to kolejne potwierdzenie, że Cormac McCarthy należy do czołówki współczesnych prozaików. Nikt inny nie potrafi bowiem snuć tak pięknych i jednocześnie porażających bajań o nieuchronności losu, o fatum wiszącym nad człowiekiem łamiącym prawa natury, która wszystko notuje i czeka na właściwy moment, aby zareagować, pochłonąć to, co dla grzesznika było cenne, jego samego zostawiając przy życiu, żeby czuł już na zawsze wypalone na czole piętno. Całość, jak zawsze, podana fantastycznym stylem, osiągającym szczyt poetyckiej lotności, przez co najkrótsze nawet zdanie to pełne niuansów dzieło sztuki. Ponownie też, szczątkowa fabuła stała się pretekstem do opowiadania o człowieku, o jego ułomnościach, małostkowości, egoizmie i popędliwości, które McCarthy uwielbia eksplorować, wyciągać na wierzch – aby poruszyć, złapać za serce, wycisnąć soki z duszy, która aż jęczy z bólu oraz masochistycznej rozkoszy.

Gabriel Augustyn

Podziel się |

© Cormac McCarthy

info@cormacmccarthy.pl