• News
  • Biografia
  • Książki
  • Fragmenty
  • Recenzje
  • Artykuły
  • Sztuki i scenariusze
  • Filmy
  • Galeria
  • Audiobooki
  • Wywiady
  • Audycje
  • Cytaty

polska strona autora


  • Wydania zagraniczne
  • Ciekawostki
  • Prace
  • Soundtracki
  • DVD
  • Facebook
  • Linki
  • Forum
  • Księga gości
  • Redakcja
  • Kontakt
  • Konkursy
  • Archiwum newsów

Książki











licznik odwiedzin:
Liczniki
Cormac McCarthy - recenzje

Wyważony debiut

Zapomnianą przez boga drogą jedzie samochód, wypełniony po brzegi przemycaną whisky. Po huku pękającej opony wpada prosto w rozszalałe wody miejscowej rzeki. Toń zapełnia się nielegalnym alkoholem, a kierowca prosi o pomoc świadka zdarzenia.

Okazuję się nim nastolatek, który sprawdzał rozstawione w pobliżu wnyki. Po początkowym wahaniu rzuca się przemytnikowi na ratunek, wyciąga z wody i pomaga dotrzeć do domu. Mężczyzna z chłopcem zaprzyjaźniają się i nie wynika to tylko z obowiązku, z wdzięczności za uratowaniem życia, ale przede wszystkim z potrzeby posiadania namiastki ojca, substytutu syna. Ich losy cementuje umiłowanie do wytworów natury, do odrzucania praw ustanowionych przez człowieka.

Między tą dwójką nieustannie przewijają się inni bohaterowie, z czego na plan główny wysuwa się tajemniczy starzec, sprawujący pieczę nad zwłokami w pobliskim sadzie. Z tego powodu tok narracji w debiutanckiej powieści Cormaca McCarthy’ego przypomina ten wykorzystywany przez Williama Faulknera, a przybliżony motyw to pozornie tylko rzecz dla fabuły najważniejsza. Dzieję się tak dlatego, że wspólnych scen, ukazujących przyjaźń między chłopcem a przemytnikiem, pojawia się jak na lekarstwo. Znaczną objętość książki zapełniają fragmenty poświęcone tytułowemu strażnikowi sadu (i martwego ciała), a także te przybliżające dzikie zakątki stanu Tennessee, które część mieszkańców z satysfakcją eksploruje, poddając się ich władzy, nieopisywalnemu pięknu. Wszystko to sprawia, że wątek główny rozmywa się w gąszczu dygresji, które tworzą jakby odrębną historię, dalece bardziej skomplikowaną niż relacja dorastającego mężczyzny z mężczyzną dojrzałym. Tylko od czytelnika zależy, którym tropem interpretacyjnym pójdzie i czy potraktuje te elementy zupełnie osobno, czy też spróbuje je w jakiś sposób połączyć.

Zadanie niełatwe, ale wykonalne – trzeba jednak spełnić przynajmniej dwa warunki, aby tego dokonać. Po pierwsze nie można tej książki czytać w pośpiechu, konieczna jest tutaj powolność i spokój dookoła, w innym wypadku kamieniste ścieżki zostawione przez McCarthy’ego, skryją się za osłoną z gęstych krzewów na zawsze niezauważalne. Po drugie trzeba zdawać sobie sprawę, że Strażnik sadu to powieść zupełnie inna od tych dotychczas na polskim rynku wydanych (choć kilka zbliżonych zabiegów widać w Rączych koniach i Przeprawie) – nie ma w niej porażającego klimatu apokalipsy jak w Drodze, brak jest emocjonującego pościgu rodem z To nie jest kraj dla starych ludzi i Krwawego południka, brakuje także charakterystycznej dla autora brutalności, którą szczególnie eksponował w Dziecięciu bożym. Strażnik sadu to książka bardzo spokojna, momentami leniwa i choć zawiera sceny morderstwa i strzelaniny, to są one jakby na marginesie, jakby autor zapowiadał, że potrafi być dosadniejszy, ale ostatecznie zrezygnował z tego na rzecz innych aspektów. Należy więc podchodzić do debiutu McCarthy’ego z rozwagą – tyko wtedy uda się docenić dojrzałość i misterność tej powieści.

A bezwątpienia jest czym się zachwycać. Styl, podobnie jak w pozostałych powieściach autora, zniewala, a idealna równowaga między zdaniami krótkimi i długimi, okraszanymi fragmentami które przepełnione są liryką, budzi podziw tym większy, im więcej czasu poświęca się danemu akapitowi. Niewielu jest współczesnych poetów (a tym bardziej prozaików), którzy potrafią pisać w taki sposób, którzy znajdują cudowne słowa-wytrychy do ludzkiego umysłu. Jednakże Strażnik sadu nie tylko stylowo wzbudza uznanie. Gdy uda się połączyć wspomniane dwa tory opowieści, wówczas objawia się cała misterność McCarthy’ego, który (podobnie jak Faulkner w Kiedy umieram) rozbił historię na wiele drobnych kamieni, które po połączeniu tworzą zadziwiająco wielki diament. I jak Faulkner w ten sposób mówił coś ważnego o ludziach, tak McCarthy rozbudowuje to i ukazuję prawdę na temat relacji człowieka z naturą.

Nie sposób przejść obok tej powieści obojętnie, nie można się nie zachwycić jej pięknem, opiewaniem ulotności życia oraz jej żalem z powodu industrializacji. Całościowo Strażnik sadu przypomina przez to nie mit, nie przypowieść, ale coś na kształt wieczornego bajania starca przy kominku, który snuję swą opowieści o dawnych czasach, dawnych plemionach poddanych naturze i porom roku, o miejscach tak pierwotnych, że niemożliwych do wyobrażania, a przez to pięknych, realnych – już zaprzepaszczonych.

Gabriel Augustyn

Podziel się |

© Cormac McCarthy

info@cormacmccarthy.pl